×

Wreszcie doczekałam się operacji


Wreszcie doczekałam się operacji

11.05.2015 i jestem w szpitalu w Kołobrzegu. 
 Miałam do niego bardzooo długą drogę przez niewłaściwe diagnozy słupskich chirurgów i ortopedów. Ale wreszcie udało się i o 12.10 z opaską w kolorze czerwonym leżałam w sali o szczęśliwym numerze 7.




O dziwo... załapałam się na szpitalny obiad... gulasz myśliwski z ziemniakami 
i surówką z ogórka kiszonego, marchewki i cebulki. Hm, nawet znośny. 
Zupy? Nie ruszyłam, więc nawet nie wiem jaka była. Kolacja o 18 i wieczorny obchód. Okazuje się, że już jutro operacja. Dr Janus jest zabawny. Kwalifikuje każdego do operacji rysując mu na operowanym stawie to co się chce. Ja dostałam kota Garfielda. Operują mnie jako drugą!!!! HURRRAAA!!!! Po obchodzie pojawił się anestezjolog. Przeprowadził wyczerpujący wywiad i powiedział, że znieczulenie będzie do kręgowe, czyli tak jak już wiedziałam wcześniej. Na noc jeszcze zastrzyk przeciwzakrzepowy i tabletka na sen.



12 maja 2015 - dzień operacji

Obudziłam się o 5 rano. Łóżko okropnie twarde i niewygodne. Można dostać odleżyn. Koniecznie prysznic, a zamiast śniadanka znów 2 tabletki, tym razem rozluźniające. Poranny obchód ok. 8.30... i dokumenty, że zgadzam się na wszystko dobre i złe podczas operacji. Dostaję ubranko operacyjne. Na szczęście nie to flizelinowe. Leżę szczelnie okryta w łóżeczku i o 9.40 zabierają mnie. Pielęgniarki są wesołe, całą drogę żartują. Na poziomie -1 przejmuje mnie wygadany pielęgniarz pomagając przesiąść się na drugie łóżko. Na sali wita mnie kolejna miła pielęgniarka i roześmiany anestezjolog o nazwisku Marko. Doradza żebyśmy zrobili jeszcze jedno znieczulenie pod kolanem - znieczulenie nerwu kulszowego. Jak już ustąpi znieczulenie do kręgowe, ta blokada nerwu kulszowego będzie działać dalej i jeszcze kilka godzin nie będzie mnie bolało. Tak się boję, że zgadzam się na wszystko. Muszę obrócić się na brzuch. Lekarz robi USG kolana     i zaczyna ostrzy kiwanie nerwu kulszowego. Chcę krzyczeć! O rany, gdybym wiedziała, że to tak boli... nigdy bym się nie zgodziła. Pielęgniarka głaszcze mnie po plecach i prosi żebym głęboko oddychała. Trwa to wiecznie. Chcę uciec. Już nie chce żadnej operacji. Boli... tak strasznie boli... Anestezjolog śmieje się, że jeszcze będę mu dziękować... Nie wydaje mi się. Wiozą mnie na salę operacyjną   i przerzucają na kolejne łóżko. W sali jest chłodno, ale jest bardzo nowoczesna i po remoncie. Chwilę później znów pojawia się uśmiechnięty doktor Marko. Mówię mu, że czemu nie chce mnie już zostawić w spokoju. A On to, że jestem dzisiaj po prostu jego ulubioną pacjentką i jeszcze raz mnie znieczuli... tym razem dokręgowo. Zginam się pół. Nie może się wkuć. Raz, drugi, trzeci, czwarty ... mam dość... To przez mój operacyjny kręgosłup... szpary między kręgami są za wąskie. Radzę żeby spróbował w odcinku L4-L5. Udaje się. Leżę i myślę, że będę mogła rozmawiać z lekarzami w trakcie operacji. Jest ich 4, okazuje się że to będzie operacja pokazowa. Mam tyle uszkodzeń, że lekarze chcą się zapoznać z metodami operacyjnymi i sposobem naprawy uszkodzeń. Mój wesoły anestezjolog pyta, czy chcę słuchawki, bo włączy mi radio. Mówię, że dziękuję, bo chętnie porozmawiam z moim ulubionym Panem doktorem Marciszonkiem, który jako jedyny właściwie zdiagnozował moją nogę i zgodził się ją operować.




Razem z innym lekarzem układają moją nogę w dziwnym zgięciu i zakładają na udzie opaski zaciskowe, ale ja już tego nie widzę. Zasłonili mnie. Po chwili doktor Marciszonek pyta mnie czy już, ale ja wciąż ruszam palcami stóp. Wyszedł i nawet nie wiem kiedy wrócił, ani kiedy zaczęła się operacja. Noga dobrze znieczulona, dopiero jak usłyszałam dźwięk wiertarki, zapytałam pielęgniarkę, czy już się zaczęło. A ona mówi, że już dawno. Uciekło mi kilka ładnych minut operacji. W tle gra radio, a ja słyszę wiertarkę, bosak, pilnik. To piłowanie trwa wieczność. Wiertarka ma przeraźliwy dźwięk. Czuję jak naciągają moje ścięgna... chyba zakładają kotwice zamiast pozrywanych więzadeł. Anestezjolog Marco sprawdza jak się czuję. Super... gdyby nie te dźwięki. Po operacji dr Marciszonek informuje mnie, że uszkodzenia kostne były zbyt rozległe i tak jak przypuszczał rana cięcia jest długa, dlatego musiał założyć mi gips. O rany, a miało być tak pięknie, tylko codzienna zmiana opatrunków.  Po operacji przewożą mnie na pooperacyjną. Trzepie mnie... ujawnia się brak magnezu. Tak bardzo mnie trzepie. Pielęgniarki myślą, że jest mi zimno i nie mogą zrozumieć, kiedy mówię, że wcale nie. Proszę o kroplówkę z magnezu, ale w pobliżu nie ma anestezjologa, więc odmawiają. Przykryta 2 kocami wracam na górę. Jest 13.10. Kroplówka za kroplówką, a ja muszę pospać... oczy same się zamykają. Budzi mnie ból brzucha... po prostu chce mi się siku. Dzwonię po pielęgniarkę. Mówi, ze pierwszy raz po operacji mogę mieć problem. Faktycznie... boli i trwa, trwa, trwa. Chcę wstać i puść do łazienki, ale nie pozwalają, dopiero na wieczornym obchodzie ubłagałam lekarza. Miał wiele obiekcji, ale jak zobaczył, że ruszam palcami i do tego umiem chodzić o kulach, bo przecież chodziłam 1,5 roku zmienił zdanie. Przeszczęśliwa ląduję w WC. Nie macie pojęcia co to za radość😊 



13 maja 2015 - 1 dzień po operacji

Niemal nie przesypiam nocy. Ok. 23 przestało działać znieczulenie nerwu kulszowego i zaczęło się... kroplówka za kroplówką i ból, koszmarny ból. Gdybym wiedziała, że tak będzie nie zrobiłabym tej operacji. Mam dosyć. Chce mi się wyć..................................................................................................
Kolejny dzień zaczynam od dzwonka na pielęgniarki i ze łzami w oczach proszę 
o coś przeciwbólowego. Zasypiam wreszcie po kroplówce z ketonalem. Na porannym obchodzie ordynator też jest zaskoczony, że ruszam palcami, karze zrobić RTG i mówi, że jutro chyba do domu, a dr Marciszonek dodaje środków przeciwbólowych. Nie ruszam obiadu. Znowu boli. Tak ch... boli. Cały dzień i noc wyrwane z życia... tylko kroplówki i spanie. Przesypiam wieczorny obchód.

14 maja 2015 - 2 dzień po operacji

Idę się umyć o kulach, z tobołami... koszmarnie nie wygodnie. Jestem wkurzona. Jak umyć się pod prysznicem pod którym nie ma barierek do trzymania? Siadam bezradnie na taboreciku i wkładam nogę z gipsem do reklamówki żeby się nie zmoczyła. Mocząc ręcznik myję co się da i jak się da. Zlana potem wracam na salę... i po co było to mycie😕  Kolejna kroplówka i obchód. Zacne grono przeszło 10 lekarzy z ordynatorem Lorancem stwierdza, że mogę iść do domu. Jest dobrze: ruszam palcami i świetnie chodzę o kulach. Pytam, co w końcu było robione, bo po 5 nieudanych diagnozach słupskich lekarzy, dopiero 6 (dr Marciszonek) okazała się właściwa. Dr Marciszonek mówi, że usunęli impingement stawu skokowego (zespół wklinowania) i złamanie powierzchni stawowej bloczka kości skokowej (to trudno zauważyć na zdjęciu RTG) oraz wszczepili 3 nowe więzadła. To ostatnie okazało się stabilne. Jeszcze śniadanko i kolejna kroplówka. Martwię się tylko jak wytrzymam ten ból w domu. Godzina 12 i już na moje łóżko czeka kolejna pacjentka. Zjadam jeszcze obiad i przyjeżdża mój Szymon. Nareszcie! Do domu! Jeszcze tylko w sekretariacie czekamy chwilkę na wypis. Po czym mój Szymon idzie jeszcze do lekarza, który mnie wypisał po dodatkowe środki przeciwbólowe. Czeka nas bowiem jeszcze droga domu - prawie 2 godziny jazdy. Droga na zewnątrz wydaje się być strasznie daleka. Pot mnie zalewa, ale jadę do domu jak królowa. Noga na podusi, pod plecami też duża poducha i pod głową jasiek. A już wkrótce przydają się tabletki przeciwbólowe... kolejny atak bólu. Dr Marciszonek mówił, że tak będzie jeszcze minimum 2 dni. O, zgrozo! Przed 17 jesteśmy w domu. Odpoczywam siedząc na ogrodzie... jest cicho, kolorowo i pachnąco. Nie było mnie 4 dni, a wszystko tak szybko porosło.

15 maja 2015 - 3 dzień po operacji

Znów nie przespałam nocy. 3 godziny przesiedziałam na fotelu, ale poranek przynosi kolejne cudowne zmiany po operacji. Po pierwsze, moja kość strzałkowa wróciła na swoje miejsce i kolano przestało tak koszmarnie boleć. Po drugie, torebka stawowa w kolanie schowała się i nie naciąga ścięgien kolanowych.  Nareszcie mogę ... KLĘKNĄĆ!!!!!!!!!!!!!!! A mój słodki Greys nie opuszcza mnie na krok😀


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Sielskagosia , Blogger