Oko w oko z leśnym stworem
Że w takim miejscu znaleźć się może
A jednak przekorny los
czasem nas zaskakuje
Płata figle i z nas podśmiechuje
W szpitalnej głuszy
W parku odmienionych
Wielokrotnie przez życie odtrąconych
Gdzie z żalu zamyka się mokre od rosy oczy
Nie chcę nawet o tym myśleć
I serca dziś nie smucić
Bo to co za dnia krzyczy lękiem
W wieczornej mgle rozpływa się i milknie
Wokół błoga cisza panuje
A ja w cudowny las się wpatruję
Pełen paproci, słońca, liści, drzew
Co strzegą lasu
Myślę że byłoby szkoda
By ktoś obcy go odczarował
Bo w lesie pełno tajemnic
Bo w lesie życia gwar
I tańczyć mogę wśród drzew
I z uśmiechem patrzyć w dal
Nie boję się już kamieni
Rzuconych bezwiednie na pobocza
Bo szczęśliwie nie idę sama
I nie jestem już zatroskana
Idę z ludźmi pełnymi zrozumienia
W których tli się jeszcze nadziela
Z nimi przed siebie pewnie kroczę
I dziś już na pewno
z raz obranej drogi nie zboczę
Przed nami wiją się drogi kręte
I rewiry wokół zaklęte
Sarny, zające, wiewiórki, szpaki, motyle
TEN LAS PO PROSTU ŻYJE
Runo leśne dziś dziki zryły
Diabły nasze kochane
znów do szpitala się zapędziły
Legendy krążą o lesie tym zaczarowanym
I o smoku z apetytem niepochamowanym
Lecz nikt go jak dotąd nie znalazł
Bo smok od ludzi stroni
I z lasu głowy jeszcze nie wyłonił
Chociaż nikt mu przecież nie zabronił
My nieświadomi idziemy pod górę
I zaskoczeni widzimy dziwną kreaturę
To potwór z paszczą rozdartą
Już na nas czyha
Odebrało nam głosy i siarkę każdy wdycha
To smok na straży lasu stoi
Mądrością i siłą się szczyci, bo mu to przystoi
Ja chcę krzyczeć
Lecz słowa w gardle uwięzły
Ja chcę uciekać
Lecz nogi jakby w kajdanach ugrzęzły
Cztery łapy przed nami wyciąga
A każdy jego pazur w strachu nas
coraz większym pogrąża
Ciało pokryte łuskami w letnim słońcu błyszczy
A nasz smok zionie ogniem siarczystym
Ogon ma zwinięty w pętelkę
I pręży go i zwija
Bo w nim tkwi jego wielkość, energia i siła
Głowa jego niewielka
Za to brzuszysko jak u przejedzonego wilka
Grzebień nastroszony niczym u koguta
Bo do jego lasu wkroczyła ludzi…
Ej, nie hołota
To my idziemy dalej z rozmachem
I zaciągamy świeże powietrze pełnym machem
Smok niegroźny choć zaogniony
W gości nas prosi
Chodź ostre zębiska szczerzy spragniony
Jak tu do smoczej jamy iść nam na pokoje
Skoro jego domem są drzewa, rośliny i powoje
Ogonem macha jakby miał chrapkę
by kogoś udusić i zjeść na kolację
Sumienie nam jednak podpowiada zuchwale
Że to nasz sąsiad
więc cieszmy się już na pełną skalę
A jednak strach coraz częściej mnie dopada
na samą myśl robię się blada
bo z każdą chwilą może być gorzej
już czuję w klatce jak strach mnie ściska
gdy widzę te wielkie zębiska
Ej, nie rób już z niego takiego wroga
I niepotrzebna tu trwoga
Bo smok jest już nam dobrze znamy
Miły, przyjacielski a nawet kochany
Teraz codziennie będzie już z nami
I każdego bez obaw odwiedzany
Tak się kończy opowiadanie moi mili
Kto był z nami
Ten na zawsze zapamięta te wspaniałe chwile
Ale Wy Kochani
Nie obawiajcie się naszego smoka wcale
Bo chociaż On wielki niebywale
TO TYLKO KONAR PRZEZ WIATR PRZEWRÓCONY
POŁAMANY I SZCZAPAMI NASTROSZONY
A teraz usiądź sobie na trawie wygodnie
I garść poziomek zajadaj swobodnie…
11.06.2019, pobyt w szpitalu , dzień 39
Spacer po szpitalnym parku
* grafika własna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz