W drodze na "nasze zakole"
W drodze na "nasze zakole"
Dzisiaj wybraliśmy się na spacer, na tzw. "nasze zakole". Pogoda była zimowa, dookoła leżał śnieg i było przyjemnie ciepło. Jednym słowem, był idealna na dłuższy spacer.
Powiedziałam do męża:
"to dobrze, że mamy Czarka, bo wyjście z nim, to dla nas pretekst aby pójść na spacer".
A mój mąż na to:
"nieee, nasza ochota na spacer to pretekst, aby go zabrać ze sobą, he he".
Przeszliśmy przez kładkę na Słupi i poszliśmy do lasu. Spacerowaliśmy wzdłuż brzegu rzeki. Z wysokiego klifu jakim szliśmy rozpościerał się widok na rzekę. W naszej wsi wije się ona tworząc spiralę w formie litery "S". Na jednym z łuków znajduje się miejsce, które znamy z naszego dzieciństwa, zwane "zakolem". To miejsce, w którym piaszczysty brzeg schodzi do rzeki. Dawniej tutaj kąpaliśmy się, przesiadywaliśmy wpatrując się w szybki nurt rzeki i wysoki piaszczysty klif po drugiej stronie. Tutaj też paliliśmy ogniska, wodowaliśmy kajaki podczas spływów i kończyliśmy je. Odkąd pamiętam i z opowieści rodziny oraz sąsiadów nazywano to miejsce właśnie "zakolem". Kiedy nieopodal powstała stanica kajakowa, przejęła ona wszystkie atrakcje zakola. Odtąd stało się ono miejscem lubianym bardziej przez nasze wioskowe bobry, tym bardziej że na rzece po prawej stronie zakola leżało i wciąż leży pełno zwałów drzewnych. Bobry mają więc co robić. Ich żeremie znajdują się gdzieś po drugiej stronie na mokradłach.
Nad brzegiem rzeki kręcili się rybacy, którzy o tej porze roku (dokładnie od 1 stycznia) zjeżdżają się nad rzekę aby łowić trocie i łososie, dla których zakończył się właśnie okres ochronny. Trocie i łososie, które jesienią wpłynęły do pomorskich rzek na tarło, na przełomie grudnia i stycznia wracają do morza.
Po drugiej stronie rzeki spotkaliśmy też wielu rodziców z dziećmi, którzy zjeżdżali z górek na sankach. Mimo iż była godzina 13-14 słońce już zachodziło i kojąco odbijało się w rzece.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz