W gęstym, prastarym lesie, gdzie cienie sosen sięgały nieba, mieszkał Magnus, mamut tak duży i kudłaty, że wydawał się być częścią samego krajobrazu. Magnus znał każdy strumień, każdą polanę i każde drzewo w swojej okolicy... aż do tego dnia.
Magnus ruszył w głąb lasu w poszukiwaniu nowych, soczystych pędów. Był tak zajęty chrupaniem paproci i liści, że nie zauważył, jak oddala się od dobrze znanego szlaku. Kiedy uniósł głowę, wokół panowała obca mu cisza, a zapachy nie były tymi, które znał.
- "Gdzie ja jestem?" pomyślał Magnus, czując wibrujące w nozdrzach poczucie zagubienia.
Co gorsza, słońce, które jeszcze rano wisiało wysoko i dumnie, teraz opadało ku horyzontowi. Pomarańczowe i fioletowe smugi zaczęły malować niebo, a gęste cienie wydłużały się i stawały coraz bardziej straszne. Noc nadchodziła.
Magnus, mimo swojej wielkości, poczuł małe ukłucie strachu. Gdzie jest jego dom? Gdzie jego przyjaciele? W ciemności tak łatwo się potknąć, a on nie chciał spędzić nocy sam, słuchając szelestu nieznanych mu zwierząt. Spojrzał na zachodzące słońce, które wyglądało teraz jak wielka, ciepła, gasnąca latarnia. Zebrał całą swoją odwagę i, kierując trąbę ku niebu, w którym gasł ostatni blask dnia, wyszeptał z głębi serca:
- "O, Wielkie Słońce! Ty, które widzisz wszystko i znasz każdą ścieżkę! Już zaraz odejdziesz, by odpocząć, ale ja, mały - choć duży - mamut, jestem zagubiony! Proszę Cię, poślij jeden, ostatni, ciepły promień! Wskaż mi drogę, bym mógł bezpiecznie wrócić do domu, zanim zapadnie noc!"
Na te słowa, wydawało się, że świat wstrzymał oddech. Pomarańcz na niebie na chwilę zapłonął jaśniej. I wtedy, spoza ciężkiej, czarnej chmury, przebił się cieńszy niż nitka, złoty promyk. Nie padł na Magnusa. Zamiast tego, oświetlił coś w oddali. Magnus skierował wzrok w tamtą stronę. Promień padł prosto na... wygięty, stary dąb, którego gałęzie miały bardzo charakterystyczny, zakręcony kształt. To był Dąb Królów! Dąb, który rósł tuż przy wejściu na jego ulubioną polanę, na której spał każdej nocy!
Serce Magnusa podskoczyło z radości. Nie czekając ani chwili dłużej, podążył za złotym światłem. Gnał przed siebie, kierowany ostatnim darem Słońca. Gdy dotarł do potężnego dębu, promyk zgasł. Las spowiła noc. Ale Magnus nie był już przestraszony. Poczuł znajomy zapach mchu i poznał kształty drzew wokół. Był w domu. Położył się na miękkiej trawie pod znanym dębem. Przed snem, popatrzył na pierwszą, jasną gwiazdę, która pojawiła się na ciemnym niebie, i szepnął:
- "Dziękuję, Słońce. Od teraz, zawsze będę pamiętał, żeby patrzeć na znaki i prosić o pomoc, zanim zrobi się naprawdę ciemno."
Magnus zasnął, a jego wielki, kudłaty kształt stał się bezpiecznym, ciepłym kopcem w samym sercu lasu. Wiedział już, że nawet w największej ciemności, zawsze można znaleźć drogę do domu, jeśli tylko otworzy się serce na ostatni, ciepły promyk nadziei.
* opowiadanie powstało z inspiracji konarem drzewa napotkanym w lesie na trasie Włynkowo - Bydlino podczas rowerowej przejażdżki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz